Gdynia Dąbrowa i pierwsze kroki po Karwinach

Okazało się, że udział w poprzedniej wycieczce mogłam zaproponować koleżance, która dotąd nie brała udziału w moich projektach, bo poznałyśmy się niedawno. Przypadłyśmy sobie jednak do gustu na tyle, że czułyśmy obustronną chęć poznania się bliżej. Koleżanka wykazywała także zainteresowanie samą ideą. Skoro popełniłam błąd, nie chcąc przed poprzednim spacerem zapraszać jej na ostatnią chwilę, postanowiłam go naprawić, proponując jej dużo wcześniej udział w drugiej wycieczce po Dąbrowie.

Miałyśmy spotkać się przy przystanku Dąbrowa – Centrum. Dopiero na miejscu zorientowałam się jednak, że były trzy przystanki tej nazwy. Obeszłam teren w pobliżu wszystkich i wówczas dostałam informację, że koleżanka chwilkę się spóźni. Postanowiłam tę lukę czasową wypełnić zwiedzeniem kilku ulic i umówiłyśmy się w pobliżu kolejnego przystanku na mojej trasie.

Żwawo ruszyłam więc ulicą Nowowiczlińską, wzdłuż kilku kramików. Znalazłam tam sklepy mięsne, rybny, odzieżowe, kwiaciarnie, ofertę usług budowlanych, bar i piekarnie, a sądząc po drewnianej konstrukcji przed jednym z wejść – także warzywniak. W okolicy skrzyżowania stacjonowała Biedronka i inny supermarket. Przy drodze ustawiono również duży krzyż, a wjazd w jego pobliżu przy pomocy transparentu zachęcał do skorzystania z warsztatu samochodowego.

Chwilę później ruszyłam ku Lukrecjowej, gdzie skręciłam. Pierwsza z bocznych ulic była mocno zadrzewiona, druga zaś, nosząca miano Rutowej, oferowała dojście do Lubczykowej. Wybrałam tę opcję, docierając tym samym do warsztatu samochodowego. Przez Lubczykową wyszłam ponownie ku głównej drodze, gdzie spotkałyśmy się z koleżanką.

Odnotowałam pizzerię, sklep z walizkami, drugi z ogrodzeniami i obiekt związany prawdopodobnie z nauką gry na instrumentach. Następnie cofnęłyśmy się na Lubczykową. Na naszej drodze znalazł się całkiem dorodny kasztan, którego postanowiłam podnieść z ziemi, by zabrać go na pamiątkę. Jego walory zostały dostrzeżone także przez towarzyszącą mi koleżankę.

– Daj pomacać kasztana – zawołała. – O, jaki gładki!

Ulica Lubczykowa łączyła Nowowiczlińską z Wiczlińską, gdzie skręciłyśmy w prawo. Znalazłyśmy tam ogłoszenie pogotowia pielęgniarskiego oraz przypisane już do Lukrecjowej studio fitness. Wiczlińska oferowała również skręt w niepozorną ulicę Słonecznikową.

Lukrecjową przebyłyśmy odcinek do Rdestowej, mijając przy tej okazji przedszkole i Szkołę Podstawową Nr 50, a także kolejny warsztat samochodowy i ulicę Serdecznikową. Naprzeciwko nas znalazły się Fresh i stomatolog. Ruszyłyśmy w lewo, a po chwili ponownie w lewo, wchodząc tym samym na Sojową. Tutejsza numeracja była dość zaskakująca. Dopiero w połowie drogi minęłyśmy budynek oznaczony jedynką. Na jego parterze umieszczono przedszkole.

Dotarłyśmy do skrzyżowania ze Słonecznikową w jej prawdziwej odsłonie. Fragment widziany poprzednio był jedynie kilkudziesięciometrową odnogą Wiczlińskiej. Rozejrzałyśmy się wokół, wypatrując przy tym barak obok remontowanego akurat budynku. Ostatecznie skręciłyśmy w lewo. Na mijanym przez nas bloku ktoś jasno sprecyzował, że jego serce bije dla Arki Gdynia, ale budowla zaciekawiła mnie również z powodu kropek na ścianach. Gdy zauważyłam podobny motyw podczas zwiedzania Gdańska, zastanawiałam się, skąd na blokach takie ślady. Nie udało mi się zweryfikować postawionej wówczas przez kolegę tezy, że to ślady kleju, którym przytwierdzano ukryty pod warstwą farby styropian.

Idąc dalej, zobaczyłyśmy, że na jednym z maleńkich balkonów wylegiwał się piękny pies, który rozłożył się niemal jak na szezlongu. Wyglądał naprawdę dostojnie. Kolejny piękny owoc natury, nawet dosłownie, ujrzałyśmy do skręceniu w Oliwkową. W jednym z ogrodów obrodziły jabłonki, a jabłka poprzetykały swą czerwonością zarówno korony drzew, jak i zieleń trawnika.

Ulica niejako zawracała. Przeszłyśmy pod ustawionymi nad drogą rurami ciepłowniczymi. Minęłyśmy przedszkole, odnogi po dwóch stronach szosy, po czym skręciłyśmy w Sojową w lewo. Lawirując pomiędzy blokami, zaczęłyśmy z koleżanką debatować o nazwach ulic. Opowiadałam jej o moim zachwycie ulicą Porannych Mgieł, której położenie o dziwo znała. Sama swego czasu spotkała się z Grzybowym Zakątkiem.

– Mi to się kojarzy z pleśnią! – uznała.

Nie mając zamiaru urazić kogokolwiek, doszłyśmy do wniosku, że niektóre nazwy ulic brzmią zbyt prosto, żeby nie powiedzieć plebejsko. Według koleżanki odpowiednim przykładem byłaby tu ulica Buraczana. Dla kontrastu, spotkała się też z rondem pewnego Księdza Infułata, jakby jeden tytuł nie wystarczył. Ludziom czasem brakuje jakiegoś złotego środka.

Wędrowałyśmy Sojową i zaciekawiła nas rzymska numeracja spółdzielni mieszkaniowych. Wypatrzyłyśmy również w jednym z mieszkań ciekawe rolety na kształt wachlarzy. Kawałek dalej zobaczyłyśmy karmnik umieszczony na wykrzywionym w ciekawy sposób drzewie. Następnie natrafiłyśmy na dwie przychodnie położone niemal naprzeciwko siebie. Nieopodal znajdowała się także apteka. Wkrótce minęłyśmy optyka oraz Biedronkę i wyszłyśmy na Rdestowej.

Skręciłyśmy w lewo, by po chwili wejść w ulicę Szafranową. Na wejściu rozegrałyśmy kilka podań niczym w piłce nożnej, aczkolwiek przy użyciu… szyszki. Innej rozrywce oddawało się dwóch chłopców – próbowali strzelać z łuku. Niestety, strzały szybko opadały, jakby łuk był zbyt słabo napięty. Chwilę się im przyglądałyśmy, po czym ruszyłyśmy dalej. Minęłyśmy kilka kramików, w tym sklepik z artykułami metalowymi. Bez większych przygód zwiedziłyśmy Szafranową, aż wyszłyśmy na Rdestowej nieopodal warsztatu samochodowego.

Tym razem czekał nas dłuższy odcinek do pokonania Rdestową. Nie oznaczało to jednak, że znalazłyśmy dużo obiektów godnych odnotowania. Minęłyśmy siedzibę jakiejś firmy i warsztat samochodowy, po czym uznałyśmy, że pozorny bezkres tej drogi warto uwiecznić. Stanęłam do pamiątkowego zdjęcia. Mojej uwadze nie uszła również tablica z planem dzielnicy. To z niej dowiedziałam się, że jedną z odnóg Lukrecjowej nazwano Serdecznikową.

Wreszcie znalazłyśmy ulicę Leśna Polana i rzeczywiście, jak można by tego oczekiwać po nazwie, wokół znajdowały się głównie drzewa. Dalej znalazłyśmy giełdę towarową i reklamę salonu urody z ulicy Oliwkowej. Wreszcie dotarłyśmy do ulicy Kolonia. Na jej wysokości Rdestowa skręcała ku Chwaszczyńskiej. Podążyłyśmy w jej stronę, by docierając do kolejnego skrzyżowania, zerknąć w Krzemową. Minęłyśmy przy okazji sporo reklam hurtowni różnych branży.

Wówczas zawróciłyśmy spory kawałek. Weszłyśmy dopiero w Szafranową, po lewej stronie Rdestowej, patrząc z naszej powrotnej perspektywy. Po drodze odnotowałyśmy reklamę studia urody z solarium. Naszą uwagę zwrócili także rodzice spacerujący z dziećmi, a właściwie jedno z dzieci, przemieszczające się małym zabawkowym Mercedesem.

Na Szafranowej miałyśmy sporo odnóg do wyboru. Dotarłyśmy do końca, podążając wraz z łukiem ulicy, a gdy zawracałyśmy, dałyśmy się skusić Sezamowej. Ruszyłyśmy w lewo, dzięki czemu dotarłyśmy na Paprykową.

Najbardziej intrygującym elementem były płytki chodnikowe o zielonkawym zabarwieniu, wkomponowane pomiędzy zwykłe, szare. Dlatego w pewnym momencie koleżanka zaczęła mi opowiadać z zachwytem o niedawnym odkryciu, którego dokonała zwiedzając muzeum przyrodnicze. Dowiedziała się, dlaczego żuk gnojarz toczy swoje słynne kulki wiadomego (organicznego) pochodzenia. Nie zjada ich sam, choć jest przecież koprofagiem. Ma na celu nie tylko przypodobanie się samicy, ale przede wszystkim organizuje w ten sposób spiżarnię dla przyszłego potomstwa. Gdy samica wykopuje norkę, samiec toczy kulkę wielokrotnie cięższą od niego samego. Do kulek z gnoju samica złoży później jaja, a rozwijające się potomstwo ma zapewniony pokarm na cały okres rozwoju. Koleżanka uznała takie zachowanie za niezmiernie imponujące i przyznała, że współcześni mężczyźni mogliby się od takiego chrząszcza wiele nauczyć.

Dotarłyśmy do Waniliowej, która to droga przywitała nas gabinetami stomatologa, ortopedy i lekarza sportowego. Po sąsiedzku znajdował się sklep spożywczo – przemysłowy. Dalej znalazłyśmy okulistę, kiosk i Fresha, w którym poszerzyłyśmy zabrany z domu prowiant o coś słodkiego. Naprzeciwko niego stacjonowały sklepy z artykułami dziecięcymi oraz z chemią.

Podążając dalej, wyszłyśmy na skrzyżowaniu Melisowej i Miłkowej. Połaziłyśmy chwilę między blokami i zielenią, po czym przez tę pierwszą trafiłyśmy na Kolendrową. Znalazłyśmy tam sklepy zoologiczny i spożywczy oraz drogę wiodącą ku Kameliowej. Przy samej Kameliowej stacjonował salon fryzjerski. Po prawej zobaczyłyśmy warsztat samochodowy z myjnią, naprzeciw nas intrygujące schodki, ale ostatecznie postanowiłyśmy iść w lewo.

Wyjęłyśmy prowiant i dalej wędrowałyśmy, posilając się jednocześnie waflami ryżowymi o smaku sera i czekoladowymi batonikami. Minęłyśmy rząd garaży, komis podręczników szkolnych, aż wreszcie dotarłyśmy do domków jednorodzinnych. Przy ogrodzeniu jednej z posesji rosły dorodne słoneczniki. Odhaczałyśmy boczne uliczki, skręcając jednak dopiero w Gorczycową. Skierowałyśmy się w prawo, obok domu z jasnej cegły wzbogaconego o niebieskie zdobienia. Wydało się nam to bardzo nietypowe, ale okazało się, że koleżanka ma na to swoją teorię:

– Podobno muchy nie lubią niebieskiego, bo kojarzy się im z wodą.

A prawdziwą wodę znalazłyśmy kilkaset metrów dalej. Po sąsiedzku ze zbiornikiem ujrzałyśmy jednak coś, co przykuło naszą uwagę na dłuższą chwilę. Pośrodku placu umieszczono latarnię, a wokół niej ławeczki tworzące niepełny krąg. Zastanawiałyśmy się, jaki był cel twórców tego obiektu. Mój brak reakcji na otoczenie wokół postanowiłam koleżance wytłumaczyć:

– Kontempluję to miejsce.

– Ono służy do kontemplacji – przystała na moją tezę.

– Latarnia… Może jest jakiś bóg słońca po elektryfikacji?

– Tu jest więcej lamp – zauważyła moja towarzyszka. – Ale tylko ta jedna jest otoczona czcią i estymą.

Wypatrzyłyśmy na niej tabliczkę z informacją o działającej w tym rejonie sieci wi-fi, co nasunęło nam kolejną myśl w podobnym klimacie jak dotąd:

– Tu ludzie kontemplują wi-fi. Substytut ogniska. Ludzie siadają w kręgu, śpiewają piosenki, grają na gitarze… – poniosła nas wyobraźnia.

Całość tego „krajobrazu” została dopełniona jeszcze przez kamienny kosz na śmieci, a nietypowość tego miejsca skłoniła nas do przeprowadzenia sesji zdjęciowej. Następnie zbliżyłyśmy się do zbiornika i, oparłszy się o barierki, obserwowałyśmy zachowanie kaczek, z których część próbowała chować się po szuwarach, a reszta sunęła odważnie po tafli stawu. Ptaki zdawały się patrzeć na nas wyczekująco, gdy, do pewnego momentu nieświadome, chrupałyśmy wafle ryżowe. Świadome jednak, że ptaków nie powinno dokarmiać się pieczywem, a zwłaszcza smakowym, rzuciłyśmy w kierunku kaczek:

– Nie damy wam pokarmów, które są dla was nieprzyswajalne.

– Są niezdrowe. My je zjemy. Człowiek wszystko zje.

Kaczki wydawały się rozumieć, że nie mają co liczyć na jedzonko i zajęły się swoimi sprawami. Szczególnie interesujące okazały się dwie kaczki i kaczor pływające najbliżej nas. Samiec adorował jedną z samic, jednak został przez nią odgoniony i to dość gwałtownie. Kaczka szybko odegrała się na nim dziobaniem w kuper. Spróbował zatem „podrywać” drugą z samic, ale ta, podpatrując wcześniejszą akcję koleżanki, równie niemiło go potraktowała.

– To są takie słabe samce. Prawdziwym samcem jest żuk gnojarz – podsumowała całe zdarzenie koleżanka.

Po chwili ruszyłyśmy ku Nagietkowej, mijając przy okazji Szkołę Podstawową Nr 47, dzielącą budynek z Gimnazjum Nr 19. Obserwowałam dziewczynki jeżdżące na rolkach na placu przed wejściem do placówki. Tymczasem koleżanka usiadła na murku naprzeciw bramy.

– Tu można usiąść i kontemplować: iść do szkoły czy jeszcze nie.

Dotarłyśmy do zbiegu ulic Nagietkowej i Gorczycowej. Skręciłyśmy w prawo, by podążać wzdłuż szeregu sklepów i lokali. Na wstępie znalazłyśmy pizzerię, piekarnię, sklep spożywczy i serwis komputerowy.

– Nie prowadzimy sprzedaży podręczników – przeczytałam na drzwiach tego ostatniego. – W serwisie komputerowym. W sumie logiczne.

Za warzywniakiem i salonem urody wypatrzyłyśmy sklep odzieżowy, fryzjera i kolejny spożywczy tej samej marki co poprzednio. Było to niezmiernie zaskakujące. Minęłyśmy salon kosmetyczny, krawca, gabinet weterynaryjny, kwiaciarnię i sklep papierniczy. Nas z kolei minął młody mężczyzna, pytając o to, jak pomiędzy blokami ma wyjść, by dojść na autobus określonej linii. Posiłkując się mapą, wskazałyśmy mu drogę. Wiedziałam, że zmierzamy w sumie w to samo miejsce, ale zahaczając o kilka ulic po drodze, a panu nieco się spieszyło. Zaintrygowało go jednak wyraźnie, co właściwie robimy w okolicy, że fotografujemy obiekty naokoło i mamy popisaną całą mapę. Podejrzewał, że zbieram materiały do pracy inżynierskiej, co mogłoby sugerować, że sam studiował na politechnice. Wyprowadziłam go z błędu. Odparłam, że studia mam już dawno za sobą, a materiały zbieram do książki (zamiast niej ostatecznie powstał blog), kolejnej zresztą, bo zwiedziłam już Gdańsk i Sopot.

– A! To ty jesteś pisarką – z ekscytacji skrócił momentalnie dystans między nami.

Przyznaję, że pochlebiło mi nazwanie mnie pisarką.

Pan ruszył we wskazanym kierunku, a my przeszłyśmy obok serwisu instrumentów muzycznych, a następnie pomiędzy blokami ponownie w stronę stawu i „latarni do kontemplowania”. Przeszłyśmy Lukrecjową ku Imbirowej. Na kolejnym skrzyżowaniu, z Gorczycową, zobaczyłyśmy tabliczkę w kształcie ryby z numerem domu. Dalej natrafiłyśmy na pracownię plastyczną, salon urody i gabinet weterynaryjny. Pogubiłyśmy się pomiędzy blokami, znajdując przy okazji przedszkole, fryzjera i kosmetyczkę. Bloki informowały nas raz, że znajdujemy się na Imbirowej, innym razem, że kroczymy Lukrecjową. Wreszcie wyszłyśmy przy intrygujących schodach na Kameliowej. Postanowiłyśmy wstąpić tam i sprawdzić, co kryło się za garażami.

A tam… znalazłyśmy biegnącą wzdłuż garaży betonową ścieżkę szerokości metra, może półtora. Od lewej wieńczyły ją garaże, po prawej zaś wzmocnienie zapobiegało osunięciu się zalesionej skarpy. Niesamowicie zaintrygowane posuwałyśmy się dalej. Wyszłyśmy w okolicy odnogi Imbirowej, w pobliżu drogowskazu dotyczącego wspominanego przedszkola. Pan stojący na balkonie naprzeciwko był wyraźnie zaskoczony naszym widokiem. Zawróciłyśmy ku Kameliowej tą samą drogą, tym razem spoglądając tylną ścianę garaży. Odczytałyśmy tam napis Chuligans from Arka oraz znalazłyśmy „kącik małego pirotechnika”, wyposażony w pudełka z zapałkami i kilka grubszych gałązek.

Gdy znalazłyśmy się na Rdestowej, rzuciłam:

– Teraz musimy kawałek przejść.

– No co ty! A co my robimy?

– W sensie, że idziemy po ulicach, które już znamy.

Rzeczywiście, większość Rdestowej już nie była nam obca. Minęłyśmy co prawda dwa gabinety stomatologiczne, jeden weterynaryjny i aptekę, ale stanowiły jedyne nowe obiekty i zanim się obejrzałyśmy, już dotarłyśmy do Nowowiczlińskiej, gdzie zobaczyłyśmy akurat autobus linii pożądanej przez spotkanego wcześniej mężczyznę.

Kroczyłyśmy Nowowiczlińską ku obwodnicy i jako fotograf uaktywniłam się dopiero pod stanowiącym ją wiaduktem. Sfotografowałam ciekawie biegnące rury i przydrożny krzyż, po czym zaczęłyśmy wspinaczkę ku Tesco, a właściwie ku centrum handlowemu, którego część stanowiło. Po zwiedzeniu obiektu zeszłyśmy ścieżką ku pętli autobusowo – trolejbusowej. Przeszłyśmy następnie obok kościoła Niepokalanego Serca Maryi i dwóch stacji benzynowych. W ten sposób, docierając do sporego skrzyżowania z Chwaszczyńską, zakończyłyśmy zwiedzanie Dąbrowy.

Koleżanka wyraziła jednak chęć rozpoczęcia ze mną także Karwin, czym bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Jak na debiutantkę, wykazała się naprawdę niezwykłą wytrwałością i cierpliwością.

Dwa razy nie musiała mi powtarzać. Z przyjemnością przystałam na propozycję jej dalszego uczestnictwa w wyprawie, obiecując jednak, że w dowolnym momencie może powiedzieć, że czuje się zmęczona i ruszymy na najbliższy przystanek.

Pełne zapału ruszyłyśmy główną drogą. Minęłyśmy sklep budowlany i obiekty należące już według moich map administracyjnie do Wielkiego Kacka, więc postanowiłam wypisać je w innym rozdziale, zajmując się tymczasem tymi po naszej lewej stronie. Ich także było bez liku. Wypatrzyłyśmy jubilera, sklep zoologiczny, spożywczy, fotografa, aptekę, salon prasowy, bibliotekę i pocztę. W ich pobliżu, na ulicy Brzechwy, znajdował się kolejny ciąg lokali: sklep monopolowy, salon urody z solarium, piekarnia i sklep mięsny. Do kompletu znalazłyśmy jeszcze kwiaciarnię.

Przed nami pojawił się kościół Niepokalanego Serca Maryi, co sugerowałoby, że poprzedni budynek tego samego wezwania nie był świątynią, ale miał z nią coś wspólnego.

Wkrótce skręciłyśmy w Makuszyńskiego, a po chwili ponownie w lewo, aby okrążyć budynek, który potencjalnie mógł mieć charakter oświatowy. Poszukiwałyśmy tabliczki do skutku. Minęłyśmy przy okazji serwis rowerowy. Szkoła Podstawowa Nr 46 okazała się dzielić budynek z Gimnazjum Nr 18. Chodnik wzbogacony o liczne schodki zawiódł nas ku ulicy Tuwima. Znajdował się tam sklep spożywczy, przy którym skręciłyśmy w lewo. Pomiędzy blokami wypatrzyłyśmy siłownię na powietrzu. Zaciekawił nas również napis na chodniku Wybacz mi kochanie. Oluś byłem tu. 1:42. Zastanawiając się, czy kawalerowi winy zostały odpuszczone, wyszłyśmy na ulicy Porazińskiej, którą to drogą wróciłyśmy na Makuszyńskiego.

Znalazłyśmy magiel, skromny plac zabaw, wystarczający jednak chłopcu, który przyszedł tam z tatą, a także zajrzałyśmy w odnogi po lewej. W pierwszej wypatrzyłyśmy firmę oferującą meble, sklep odzieżowy, fryzjera oraz gabinet stomatologiczny. Druga, której patronką została Fleszarowa-Muskat, oferowała salony kosmetyczny, fryzjerski i usługi optyka.

Dotarłyśmy do Gałczyńskiego i Biedronki. Zapytałam koleżankę, czy chce już wracać, ale uznała, że da radę pokonać jeszcze jedną taką pętelkę, jak ta dotąd przebyta na Karwinach. W związku z tym ruszyłyśmy na wprost. Znalazłyśmy szkołę sztuk walki i salon urody dla naszych pupili. W pewnym momencie zorientowałyśmy się, że znajdujemy się nieco wyżej niż teren wokół. W niektórych miejscach różnicę stanowiła wręcz wysokość całego bloku. Przez Iwaszkiewicza dotarłyśmy do Kruczkowskiego. Zajrzałyśmy w nią jednak i ruszyłyśmy dalej. Skręciłyśmy dopiero w Baczyńskiego. Lokalizacja skłoniła nas do debaty na temat naszych preferencji literackich. Baczyńskiego przechodziła w Kruczkowskiego, a chwilę później dotarłyśmy do ulicy Staffa.

Naszym oczom ukazała się kolejna placówka oświatowa – Szkoła Podstawowa Nr 42 i Gimnazjum Nr 15. Od frontu znajdował się plac zabaw, a ścieżkę przed szkołą urozmaicały dwa śmietniki ustawione w odległości może dwóch metrów od siebie. Chwilę później podążyłyśmy ku ulicy Zapolskiej. Na jednej ze ścian szkoły widniał ogromny napis Wprowadzanie psów na boiska zabronione.

–Jaki wielki napis – zauważyłam.

– Widocznie to był wielki problem – stwierdziła koleżanka.

Na ulicy Zapolskiej znalazłyśmy komisariat policji, kilka warsztatów samochodowych. Następnie skręciłyśmy na Chwaszczyńskiej w prawo i, minąwszy jeszcze stację paliw i kapliczkę, dotarłyśmy do przystanku autobusowego. Zgodnie uznałyśmy, że pokonałyśmy sporą trasę i jak na jeden raz wystarczy.

Zainteresował Cię ten wpis? Więcej zapisków z Gdyni znajdziesz <tutaj>

1 thoughts on “Gdynia Dąbrowa i pierwsze kroki po Karwinach

  1. Michał says:

    Jak na ogół zwracam uwagę na szczegóły „fizyczne, namacalne” na trasie spaceru, tak tym razem najbardziej spodobała mi się historia Twojej koleżanki o żuku gnojarzu. 😉 Zgodzę się, że mogłaby być pewnym wzorem dla ludzi – niby tylko owad, a jaki mądry!

    Z ciekawości znalazłem plac z ławkami wokół latarni. Pobliski staw znałem, za to zapomniałem, że plac ma swoją nazwę – Skwer ks. Piotra Mazura. Co ciekawe, w Wikimapii sam dodawałem o tym informacje 4 lata temu. 😉

    A Wasze „objęcie Wielkiego Kacka” miało miejsce znacznie wcześniej niż „karwińska część” – była ul. Krzemowa (Kacze Buki też należą do niego). Do tego na Karwinach zaskoczył Was napis na temat wprowadzania psów na szkole, ale mam wrażenie, że gdzieś jeszcze w Gdyni widziałem „tak wielki, jak ten problem”. 😉

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *