Podróż pełna detali: Dolny Sopot – kontynuacja

Minął ledwie jeden dzień, a już ciągnęło mnie, by skończyć zwiedzanie najbardziej wymagającej dzielnicy i z dumą móc zamalować trzecią plamkę na mapie.

Wysiedliśmy z kolegą na stacji SKM Sopot i wychodząc przez ulicę Marynarzy na Kościuszki, zdecydowaliśmy się ruszyć ścieżką na wprost. Chwilę później okazało się, że kroczymy Wąwozem Elizy [Meyerhold] wzdłuż potoku jej imienia. Dawniej obszar należał do niej i zaaranżowano go na cele rekreacyjne. Zastrzegła w swoim testamencie, by miejsce było ogólnodostępne i chociaż historia kształtowała się potem inaczej, obecnie znowu można swobodnie tędy spacerować.

Wskazując turystom drogę, pstrykając sobie kilka zdjęć i dyskutując, dotarliśmy do Sobieskiego na wysokości Chrobrego. Idealnie tam, gdzie chciałam wyjść. Ruszyliśmy wzdłuż budynku widzianego dzień wcześniej, w którym mieściły się apteka i przychodnia. Wkrótce kroczyliśmy już Mieszka I, gdzie na początku zobaczyliśmy siedzibę hospicjum, a tuż przed skrętem ku Kazimierza Wielkiego – graffiti na jednym z garaży. Kolorowy ołówek urzekł mnie tak bardzo, że aż przejeżdżająca w pobliżu kobieta wycofała auto, dając mi możliwość wykonania zdjęcia.

Oba krótkie odcinki ulicy Kazimierza Wielkiego nie zaskoczyły nas niczym nowym, ruszyliśmy więc dalej Mieszka I. Minęliśmy Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej, a na końcu ponownie poświęciliśmy nieco uwagi graffiti. Prócz wizerunku kota zaintrygowała mnie dość prostej kreski buzia z komiksową chmurką. Zachęcała, by się uśmiechnąć, szczerząc przy tym powybijane zęby. Wrażenie zmęczenia życiem potęgowały „przekrwione” oczy. Dodatkowo rój kropek miał prawdopodobnie imitować krótko ścięte włosy.

Skręciliśmy na Grunwaldzkiej w prawo, ale nowością okazał się jedynie salon prasowy. Wówczas ruszyliśmy ku Chopina. Minęliśmy sklep medyczny i restaurację, a także zakład krawiecki, w którym szyto sukienki według indywidualnych projektów. Dalej znajdowały się Żabka, hostel, serwis sprzętów elektronicznych i sklep spożywczy. Z kolei przy sklepie budowlanym akurat trwała jakaś budowa i rozbawił nas ów zbieg okoliczności. Przeszliśmy obok salonu urody, przecięliśmy Chrobrego i czekał na nas analogiczny widok – przy sklepie budowlanym oferującym drzwi, podłogi czy schody, pan akurat montował schodek przy wejściu. Obok znajdował się sklep wielobranżowy, a kawałek dalej – z AGD. Na horyzoncie jawiły się już pensjonaty i restauracje, ale znalazły się także kiosk, przychodnia czy galeria sztuki. Po drugiej stronie dopatrzyliśmy się jeszcze sklepu z firankami, optyka, spożywczego i papierniczego.

Tym sposobem dotarliśmy na Chopina. Chciałam uwiecznić przylegający do skrzyżowania skwer, co nie było prostym zadaniem. Obok znajdował się przystanek i ludzie spacerowali mi wciąż w kadrze. Gdy sądziłam, że jeszcze krok dzieli pewną panią do jego opuszczenia, ta nagle postanowiła przystanąć i zapalić papierosa.

Uwieczniłam także znajdujące się w pobliżu parku sklep spożywczy i salon fryzjersko-kosmetyczny, po czym skręciliśmy w Dąbrowskiego. Tabliczka na jednym z budynków informowała o istnieniu w tym miejscu synagogi, która została spalona przez hitlerowców w 1938 roku. Dalej zaintrygowały mnie zdobione drzwi, chociaż po zrobieniu zdjęcia dostrzegłam coś bardziej niespodziewanego. Dojście okalały dwa zielone ogrodzenia i choć to po lewej było odmalowane, na prawej części farba odłaziła i dawno wyblakła. Zadziwił mnie ów kontrast.

Przez Chrobrego szybko przeszliśmy na Kazimierza Wielkiego, gdzie znaleźliśmy jubilera i dom ozdobiony ciekawymi metalowymi elementami – chińskimi dzwoneczkami, latarenkami czy wreszcie wiaderkami pełniącymi rolę doniczek. Znana nam już z ulicy Mieszka I grafficiarska buzia oznajmiała kilka metrów dalej, że wróciła do gry. Nim wyszliśmy na Chopina, natrafiliśmy na klub dziecięcy czy jakkolwiek inaczej go nazwać, oferujący opiekę, nocowanie czy imprezy urodzinowe dla dzieci.

Na Chopina skręciliśmy w lewo. Minęliśmy salon masażu, a po przeciwnej stronie widniał dom z 1898 roku. Przeszliśmy na wysokości widzianego dzień wcześniej szklarza, po czym schodkami zeszliśmy na niżej położony odcinek Sobieskiego. Już po chwili wspięliśmy się na Jagiełły. Poza kilkoma knajpkami odkryliśmy salon urody i sklep odzieżowy, a z zabytków eklektyczną kamienicę z 1899 roku. Szczególnie urzekły mnie witraże w jej oknach.

Dalszy fragment Sobieskiego doprowadził nas najpierw do przychodni, w której obrębie przyjmował także stomatolog, a wreszcie do domu, który dawniej zamieszkiwał Cieszyński. Znając już trochę jego sylwetkę po spacerze na Brodwino, mogłam koledze opowiedzieć co nieco. Nim doszliśmy do Monciaka, znaleźliśmy jeszcze krawca i optyka.

Wówczas ruszyliśmy Pułaskiego ku Fiszera, po drodze wypatrując salon kosmetyczny, sklep z obuwiem i biżuterią dla tancerzy oraz hotel. Kolejne studio urody znajdowało się na Fiszera. Szliśmy dość żwawo, więc minęła ledwie chwila, a już kroczyliśmy Pułaskiego od strony Chopina. W ten sposób dotarliśmy do Bema, mijając gdzieniegdzie miejsca oferujące noclegi.

Na skrzyżowaniu Pułaskiego i Bema stacjonowały głównie restauracje, ale zaciekawił nas również znak ustąpienia pierwszeństwa z nalepionym na niego deskorolkarzem. Jeszcze więcej ciekawostek czekało na nas na Bema. Po prawej widniała restauracja, po lewej swoją siedzibę miało wydawnictwo. Zaintrygował mnie nakrapiany gołąb i choć on sam raczej kroczył niż latał, warto było spojrzeć także w górę. Na linie, prawdopodobnie stalowej, umieszczono posąg rybaka. W jednej ręce trzymał rybę, drugą trzymał sieć z połowem. Jakim cudem rzeźba trwała w stanie równowagi i w jaki sposób ją wyważono, pozostało dla nas tajemnicą. Niemniej jednak wywarła kolosalne wrażenie.

Ostatecznie z Bema wyszliśmy na Monciak i skierowaliśmy się ku molo. Dotarcie tam zajęło nam dłuższą chwilę, a to za sprawą odnogi po prawej, która pojawiła się niemal od razu na naszej trasie. Prowadziła tylko do dwóch knajpek, ale urozmaicono ją fontanną z rzeźbą pośrodku. Zaintrygował mnie również zegar na ścianie stojącej w pobliżu zwyczajnej, małej chatki. Wskazówki zatrzymały się na godzinie kwadrans wcześniejszej.

Skupiliśmy się na prawej stronie. Mijaliśmy restauracje, lodziarnie, bary i kluby, pomiędzy nimi wypatrując Żabkę, aż dotarliśmy do alei drzewek. Wkrótce znaleźliśmy się po drugiej stronie biegnącej dołem Grunwaldzkiej / Powstańców Warszawy. W obrębie Placu Zdrojowego prócz kolejnych lokali gastronomicznych i stoisk z pamiątkami, mogliśmy obejrzeć plenerową wystawę sopockiego muzeum. Dotyczyła Hipodromu i przedstawiała sylwetki najważniejszych osób, które kształtowały historię tego obiektu, a także sportowców, którzy „wylecieli” spod jego skrzydeł.

Wkrótce po prawej pojawił się Park Południowy. Podążaliśmy ścieżką, mijając fontannę, a kilkadziesiąt metrów dalej w stronę kościoła Zbawiciela – kolejną. Przy tej ostatniej natrafiliśmy na tabliczkę, która informowała nas, że dawniej znajdował się tu Park Kuracyjny. Dodatkowo opatrzono ją cytatem „Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech, i pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy”, który bardzo przypadł mi do gustu. Uwieczniłam jeszcze kościół w lepszych warunkach pogodowych niż dzień wcześniej i po chwili okazało się, że mogłam nawet sprawdzić, co pogoda miała nam do zaoferowania. W pobliżu umieszczono barometr i higrometr. Ciśnienie lekko przekraczało tysiąc hektopaskali, zaś wilgotność utrzymywała się na poziomie ponad osiemdziesięciu procent i naprawdę było to odczuwalne. Zawróciliśmy ścieżką równoległą do tej pierwszej i dotarliśmy do Wojewódzkiego Zespołu Reumatologicznego. Tablica przy wejściu informowała, iż właśnie w tym miejscu Haffner rozpoczął tworzenie uzdrowiska. Obok znajdowała się również rabatka z różnymi gatunkami róż, których nazwy pochodziły od nazwisk sławnych postaci. Była to pozostałość po przedwojennej tradycji Święta Róż.

Skręciliśmy w prawo, podążając w stronę napisu „Molo”. Ekran obok wskazywał jedenaście stopni Celsjusza i rzeczywiście nie czuło się zimna. Kolejne lodziarnie i bary poprzedzały zabytkową latarnię morską. Już dzień wcześniej zaintrygował mnie wydobywający się z jej szczytu dym. W tym momencie postanowiłam zrobić sobie któregoś dnia dodatkową wycieczkę, niekoniecznie w ramach projektu, po miejscach typu muzea, które zaciekawią mnie najbardziej podczas wypraw ulica po ulicy.

W obrębie alei Wojska Polskiego znajdowały się restauracja i przychodnia ze stacją dializ, ale pokonując kilkadziesiąt metrów, zawróciliśmy i podążyliśmy dalej ku molo imienia Jana Pawła II. Było już po sezonie, więc zostało ledwie kilka stoisk z pamiątkami. Na samym molo dzięki temu wstęp nic nas nie kosztował.

– Jaka mgła… – wydałam z siebie przeciągły jęk pełen zawodu.

Liczyłam na ładne fotografie, ale graniczyło to z niemożliwością. Horyzont był niedostrzegalny, a poza sylwetkami ludzi, molem i ptakami wszystko osnuła biała zasłonka. Jedynie zdjęcia w stronę miasta wychodziły jeszcze jako tako. Nie zabawiliśmy więc długo na molo. Zawracając, szliśmy cały czas prosto, aż do fontanny, przy której zaintrygowały mnie wtulone w siebie rzeźbione, smutne aniołki. Odbiliśmy w lewo i powróciliśmy przez Plac Zdrojowy na Plac Przyjaciół Sopotu. Tam również umieszczono fontannę, której nieregularnie wybijające się strumienie wody zaintrygowały małego chłopca. Spoglądanie na jego czystą radość wypełniało i moje serce nieopisaną radością.

Później przez cały deptak czekały na nas jedynie sklepy i lokale gastronomiczne, w tym sieciówki takie jak KFC czy widziany już dzień wcześniej McDonald’s. Nim do niego dotarliśmy, prócz branży restauracyjnej znaleźliśmy mnóstwo innych atrakcji: kino, dwie księgarnie, sklepy odzieżowe i obuwniczy, piekarnię, Rossmanna, Krzywy Domek, salon fryzjersko-kosmetyczny, kilka aptek, sklep meblowy, pijalnię czekolady Wedla, teatr, Carrefour, w którego budynku dawniej mieściło się muzeum założone przez Majkowskiego, sklep wielobranżowy, a także kwiaciarnię i stoisko z pamiątkami, optyka oraz kiosk. Dotarliśmy do kościoła garnizonowego Św. Jerzego, przyglądając się zdobionym drzwiom i figurom wokół.

Przeszliśmy koło znanych nam już obiektów za McDonaldem, wypatrując jednak uprzednio coś nowego. Była to nietypowa rzeźba, prawdopodobnie wykonana z metalu. Przedstawiała szczupłą, pociągłą postać w krasnalowym kapeluszu, z parasolem, laseczką i cylindrem leżącym u stóp. Okazało się, że to Czesław Bulczyński, tak zwany Parasolnik, dawny mieszkaniec Sopotu. Dodatkowo figurę opatrzono inskrypcją „Obłoczek nadziei i kropla uśmiechu pod parasolem uszytym ze snów”. Było w tym stwierdzeniu coś magicznego.

Następnie pokonaliśmy tunel. Po jego drugiej stronie znajdowały się sklepy spożywcze, odzieżowy, zielarski, monopolowy nastawiony na wina, dwa obuwnicze, zakład zegarmistrza, salon prasowy, naleśnikarnia, fryzjer i klub nocny, a u wylotu na aleję Niepodległości jeszcze apteka.

Skręciliśmy w lewo. Znaleźliśmy sklepy muzyczny, odzieżowy, spożywczy, meblowy, pasmanterię i krawca. Za przychodnią wyłonił się bardzo ładny, częściowo obrośnięty różnobarwną roślinnością, dom. Chciałam go uwiecznić w pełnej okazałości, czekałam jedynie aż ludzie wyjdą mi z kadru. Niestety, pewna kobieta postanowiła poczekać na autobus w pewnej odległości od przystanku, stanęła zupełnie pośrodku chodnika, a także samego ujęcia. Podobne jak na przystanku skupisko ludzi zebrało się pod Centrum Organizacji Lokalnej Przedsiębiorczości Społecznej imienia Świętego Benedykta po drugiej stronie ulicy.

Wypatrzyliśmy jeszcze gabinet stomatologiczny, sklepy papierniczy i odzieżowy, salon fryzjersko-kosmetyczny z masażem oraz agencję pracy. Tym sposobem dotarliśmy do ulicy Podjazd i wykorzystując przejście ze światłami, ruszyliśmy od razu na drugą stronę. Najpierw minęliśmy sklep spożywczy i piekarnię. Dalej znaleźliśmy jeszcze fryzjera, sklep zielarski, zegarmistrza, jubilera, bary i restaurację, biuro podróży czy pralnię chemiczną. Następnie cofnęliśmy się kilkanaście metrów, by ruszyć Kolejową. Na samym początku znaleźliśmy restaurację i sklep monopolowy, zaś na końcu piekarnię. Na Kolejowej stacjonował także Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Gdy skręciliśmy w prawo ku alei Niepodległości, znaleźliśmy księgarnię i graffiti opatrzone przez rezolutnego autora numerem telefonu i będące zarazem reklamą usług malarskich.

Obok kiosku wyszliśmy na główną drogę i ruszyliśmy w lewo. Pierwszym obiektem godnym zarejestrowania okazało się II Liceum Ogólnokształcące. Trafiliśmy akurat na wysyp kończącej lekcje młodzieży. Intrygujące okazały się też nalepione na szyby wizerunki pand. Zaśmialiśmy się, że licealną wersją studenckiego „Pan da trzy” powinno być „Pan da dwa”, ale tak naprawdę nie rozumieliśmy tej okiennej idei. Dalej mijaliśmy kolejno przychodnię, fryzjera, gabinety lekarski i stomatologiczny, pralnię chemiczną, antykwariat i księgarnię, kolejnego stomatologa, salon urody, hostel i restaurację z uroczą rzeźbą od frontu, a także sklep z wyposażeniem mieszkań i inny z kapeluszami. W międzyczasie powinniśmy byli znaleźć również Sopockie Gimnazjum Autonomiczne (i szkołę podstawową), ale z niezrozumiałych dla mnie powodów się to nie udało. Dalej we wnęce mieściła się drukarnia, a nieopodal stacjonował żłobek. Po drugiej stronie znajdowały się tymczasem sklep sportowy dla fanów fitnessu i sklep z artykułami do stylizacji wnętrz.

Tym sposobem dotarliśmy do remontowanej ulicy Poznańskiej. Tuż za nią znajdowały się sklepy z artykułami metalowymi oraz odzieżowy, a po drugiej stronie kwiaciarnia, poczta, szewc i obuwniczy. Minęliśmy jeszcze sklep muzyczny ze sprzętem grającym czy głośnikami. Wówczas ujrzeliśmy wjazd w ulicę Boczną i ruszyliśmy do najbliższych świateł, by przejść na drugą stronę. Rozmawialiśmy właśnie z kolegą o uprzejmości i nawiązywaniu kontaktu z innymi. Przedstawiłam mu pewien pomysł, którego jednak dotąd nie zrealizowałam. W odpowiedzi na to, kolega uśmiechnął się do mijanej staruszki i życzył jej miłego dnia. Nie wiem, kto był w większym szoku. Czy ona, zagadana nagle przez obcego, czy ja, niespodziewająca się tak szybkiego wcielenia pomysłu (choć w innej formule) w życie. Czy mogłam bowiem przypuszczać, że kolega zacznie działać, nim ja skończę ową ideę przedstawiać?

Z tym bijącym od nas optymizmem ruszyliśmy dalej. Będąc już po drugiej stronie, najpierw podeszliśmy do zbiornika wodnego. Dopiero potem, mijając psiego fryzjera, trafiliśmy na Boczną. Znaleźliśmy tam stomatologa oraz Szkołę Podstawową nr 1. Schodkami trafiliśmy na Armii Krajowej i już pokonanie tej pierwszej ulicy odzwierciedlało, co czeka nas po przyjęciu podczas zwiedzania metody harmonijki. Schodzenie ze wzniesień kosztem wspinania się chwilę później. I tak kilkakrotnie.

Na Armii Krajowej skręciliśmy bowiem w prawo. Za przedszkolem i sklepem spożywczym skręciliśmy w Wybickiego. Podążając ponownie ku alei Niepodległości, minęliśmy przychodnię skupioną na dietetyce. I tak dotarliśmy do skweru Michała Urbanka. Jego patron doczekał się tu pamiątkowego głazu z wybitą na nim metalową podobizną, przypominającą taką na monecie. Szliśmy sobie ścieżką ku Krasickiego, podnosiłam aparat raz za razem, gdy odezwał się do nas mężczyzna siedzący na ławeczce nieopodal:
– Karty zabraknie.
– Spokojnie, robię na niej co jakiś czas porządek – zapewniłam go.

Okazało się, że ów pan widział nas już na Grunwaldzkiej. Nie zdawałam sobie sprawy, jak zwykle skupiona na projekcie, że musimy zwracać na siebie uwagę. Pogoda średnio przyjemna, dawno po sezonie, a tu łazi taka parka z aparatem i mapą. Pannica fotografuje absolutnie wszystko jak leci. Mało tego! Ekscytuje się każdym detalem. Niejednokrotnie żywiołowo komentuje. Logicznie rzecz ujmując, to musiało wyglądać nieszablonowo.

Zamieniliśmy z panem kilka krótkich zdań, po czym wędrowaliśmy Krasickiego ku Armii Krajowej. Minęliśmy pierogarnię, która urzekła mnie swoim hasłem „Cudze chwalicie, naszych nie znacie”. Wyszliśmy na wysokości przedszkola językowego, po czym skręciliśmy w prawo, przechodząc przy tym obok gabinetów lekarskich i sklepu spożywczego.

Ulica Zamenhofa okazała się dla nas nie lada zagwozdką, bo przypominała drogę wewnętrzną jakiejś szkoły. Nawet znaleźliśmy przyległe do niej boisko i siłownię na powietrzu. Na szczęście bramka na końcu okazała się otwarta tak samo jak ta na początku. Ostatecznie schodkami zeszliśmy ku dalszej części Zamenhofa, by trafić na aleję Niepodległości. Na tym odcinku odkryliśmy psi hotel. Zaintrygowała mnie tabliczka głosząca, że „Dobry pies gryzie!”. Wydało mi się to samozaprzeczeniem, a moje rozważania usłyszała przechodząca obok młoda kobieta, jak się okazało, mieszkanka tamtej posesji. Wskutek jej interwencji przyznałam, że czasem szczeniaki gryzą dla zabawy. Przecież to nie czyni ich złymi. Ona jednak interpretowała ów napis inaczej i podsumowała naszą rozmowę jednym zdaniem:
– Każdy pies gryzie na swoim terenie.

Pani okazała się jednak bardzo miła, podobnie jak inni napotykani tego dnia sopocianie, choć niewątpliwie kroczyliśmy w obrębie „ich rewiru”. Podreptaliśmy ku głównej drodze, gdzie nieomal naprzeciwko wypatrzyliśmy Młodzieżowy Dom Kultury. Wówczas skręciliśmy w Broniewskiego. Na końcu, jak mogliśmy się spodziewać, wnioskując po kilku poprzednich uliczkach, czekały na nas schody. Wspięliśmy się ku Armii Krajowej i skręciliśmy w prawo, by przejść przez Andersa. Następnie skręciliśmy w lewo, by mijając kiosk, ruszyć przez Sikorskiego w stronę ronda Niemena. W odnodze Sikorskiego po prawej umieszczono Almę, Pepco, Rossmanna, a także inne sklepy, w tym obuwniczy. Z kolei po lewej wypatrzyliśmy zoologiczny i Gdańskie Stowarzyszenie Pomocy Osobom z Chorobą Alzheimera. Na skrzyżowaniu mieściła się również knajpka.

Na rondzie ruszyliśmy w prawo, by przejść się Parkiem Sanitariuszki Inki. Uwieczniłam najpierw pomnik poświęcony Armii Krajowej, po czym postanowiłam sfotografować tablicę informacyjną przybliżającą sylwetkę samej Inki, o której nie tylko w Sopocie i nie tylko w ostatnim czasie było głośno. Warto podkreślać patriotyczne postawy, to przecież część naszej tożsamości. Widocznie innego zdania byli młodzi robotnicy, przechodzący akurat ścieżką obok:
– My też możemy zdjęcie? – zawołał największy w towarzystwie chojrak. – Wszyscy staniemy. Chociaż będzie jakaś twarz.

Zbyłam jego sugestię uśmiechem. W tamtym momencie preferowałam historyczne oblicze ponad te należące do młodych mężczyzn. Zwłaszcza, że ubodło mnie stwierdzenie „jakaś twarz”.

Po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko parku, mieścił się Wydział Zarządzania Uniwersytetu Gdańskiego. Kolejny gmach był widoczny w pobliżu kolejnego skrzyżowania i należał do Państwowej Straży Pożarnej. Skręciliśmy jednak w prawo, w 1 Maja. Znaleźliśmy tam studio urody, sklep spożywczy i kiosk, a kawałek dalej ścieżka w prawo powiodła nas w stronę laboratorium medycznego, gabinetów stomatologa i ortodonty, kawiarni, cukierni i poczty. Następnie skierowaliśmy się w stronę tunelu pod aleją Niepodległości, dzięki czemu wypatrzyliśmy punkt dorabiania kluczy i piekarnię.

Nie weszłam sama do tunelu, jednak pożegnałam się przy nim z kolegą, dysponującym mniejszą rezerwą czasu niż ja. Ruszył ku stacji SKM Sopot, a ja podreptałam w lewo. Zobaczyłam sklepy obuwniczy i odzieżowy, salon fryzjersko-kosmetyczny, bar, ksero i Żabkę. Za tą ostatnią stacjonował Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Dalej znalazłam sklep budowlany, komputerowy, odzieżowe, meblowy, ze zdrową żywnością i bar. Był również zoologiczny, ale prawdopodobnie nieczynny albo remontowany. Minęłam kolejne sklepy: obuwniczy, a także medyczny, dla seniorów, spożywczy i Biedronkę. Dalej znajdował się zakład kamieniarski, sąsiadujący z takim oferującym wyroby metalowe.

Wreszcie skręciłam w 23 Marca. Minęłam sklep odzieżowy i nie znajdując nic więcej, ruszyłam przez Grottgera. Tam stacjonowały firma energetyczna, policja oraz szkoła językowa. Znanym sobie odcinkiem 1 Maja ruszyłam ku Armii Krajowej, po czym skręciłam w prawo. Minęłam najpierw Dom Studencki nr 8 należący do Uniwersytetu Gdańskiego oraz klub studencki Dziekanat, po czym zauważyłam po drugiej stronie jeszcze jeden bar. Następnie minęłam Bibliotekę Ekonomiczną UG i wjazd na parking policyjny, a po drugiej stronie wrażenie swym ogromem robił budynek Wydziału Ekonomicznego Uniwersytetu Gdańskiego.

Dotarłam do ronda, gdzie ruszyłam na wprost. Zaobserwowałam kilkukrotnie ludzi przechodzących sobie ulicą, nie bacząc na brak przejścia dla pieszych. Minęłam aptekę, sklep z artykułami dziecięcymi, Żabkę i salon masażu.

Gdy dotarłam do alei Niepodległości, rzuciłam okiem w Pokorniewskiego. Obok znajdował się sklep z oknami. Wędrowałam w stronę SKM-ki, a na nieznanym sobie jeszcze odcinku alei Niepodległości znalazłam jedynie warsztat samochodowy. Wyprawa o dziwo nieco mnie zmęczyła, chociaż pokonana trasa była porównywalnej długości jak poprzednie. Niemniej jednak to poczucie było niczym w obliczu satysfakcji z bycia na półmetku projektu i możliwości zakolorowania upragnionej plamki na mapie symbolizującej Dolny Sopot.

A po więcej zapisków z Sopotu zapraszam <tutaj>

4 thoughts on “Podróż pełna detali: Dolny Sopot – kontynuacja

  1. Michał says:

    Polecam punkt widokowy w Domu Zdrojowym (bezpłatny, wjazd windą), w którym można napić się solanki z kubeczka (również bezpłatnie). 🙂 Otwarto go równo 10 lat temu wraz z całym budynkiem, czwartym takim w historii.

    Odpowiedz
    1. Palcem po mapie, stopą po ziemi says:

      Super ciekawostka Michale! Otwarty przez cały rok czy sezonowo?

      Odpowiedz
      1. Michał says:

        Otwarty cały rok, zimą bywałem w nim częściej, bo… miewałem bilet MZKZG komunalny (zamiast trójmiejskiego SKM) – bliżej z autobusu niż z pociągu. 😉

        Odpowiedz
        1. Palcem po mapie, stopą po ziemi says:

          No to muszę się kiedyś wybrać 🙂

          Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *