Nowy Port – wybór Kamila
Rozpoczęliśmy dla odmiany od dzielnicy wybranej przez Kamila. Przyznaję, że chociaż sama nie brałam Nowego Portu pod uwagę, ucieszyła mnie możliwość odwiedzenia tej przestrzeni po dłuższym czasie. Zresztą, odpowiadając na pytanie Kamila, czy odwiedzałam Nowy Port po ukończeniu projektu miejskiego, uświadomiłam sobie, że byłam tu raptem dwa razy plus kilka razy się przesiadałam. Miło było zatem przyjechać tu, by zerknąć, co się pozmieniało.
Wysiedliśmy na ostatnim przystanku autobusu linii 148 i od razu zorientowałam się, że tylko my jechaliśmy do końca. Skierowaliśmy się na początek na Nabrzeże Zbożowe. Rozmawialiśmy o blogowaniu i wspólnych znajomych, rozważaliśmy, skąd ludzie mogą się o nas dowiedzieć i jak promować się, by dotrzeć do szerszego grona odbiorców. Później przyszedł czas na wspomnienia: odwiedziny w pobliskiej (ale jednak za wodą!) Twierdzy Wisłoujście, rejs Oceanią, pogawędkę z jednym z mieszkańców („Tu nas ten pan zagadał”). Kamil zauważył też, ile autobusów zebrało się na pętli, gdy już z tego nabrzeża schodziliśmy.
Nie szliśmy jednak dalej ulicą, a wciąż wzdłuż wody. Usłyszałam przy tym, że podczas organizowanych przez miejskie instytucje spacerach po dzielnicach to właśnie w Nowym Porcie padł rekord frekwencji, uczestniczyło jakieś 500 osób!
Tymczasem we dwójkę dotarliśmy do otwartej bramki, za którą dalej wiodła droga.
– Można tam wejść? – wyraziłam wątpliwość.
– A widzisz tam jakiś znak?
– Nie wolno cumować.
– Nie cumuj tam.
– Nie będę 🙂
Droga kawałek dalej rozdzielała się i tym razem nie miałam wątpliwości, że powinniśmy skręcić:
– Tam już jest nieupoważnionym wstęp wzbroniony. Tam nie idziemy, prawda?
Kamil zaczął droczyć się ze mną, że właśnie tam chciał iść i że przecież jesteśmy upoważnieni… do robienia zdjęć 😉 Po chwili zaczęłam rozpoznawać teren wokół:
– O, tu będzie ulica Zamknięta, nie? – od razu przypomniałam sobie skojarzenia z ulicą Otwartą na Suchaninie.
Patrząc pod nogi, dostrzegłam w chodniku właz, oznaczony napisem Włocławek. Wydało mi się to o tyle dziwne, że zwykle miasta umieszczają na nich swoją, a nie cudzą, nazwę i herb.
– Ile osób zaangażowałaś w te spacery? – podpytywał tymczasem Kamil.
– Ale we wszystkie?
– No powiedzmy po Gdańsku.
– Jakoś ze dwadzieścia? (po powrocie sprawdziłam, że 22)
Kamil zrobił wielkie oczy i zasugerował, zgodnie ze stanem faktycznym, że pewnie nie wszyscy chcieli iść ponownie. Wiadomo, nie każdy podzielał mój entuzjazm i rozumiał, po co to robię. Ale było dość stałe grono ludzi, którzy wręcz sami proponowali, że znów wyszliby ze mną w teren 🙂
Na ulicy Na Zaspę przyuważyłam graffiti, które było jednak w fatalnym stanie, bo z budynku miejscami odpadał tynk. Gdy podeszłam, by sfotografować reszty malunku, w trawie zobaczyliśmy… rozrzucone warzywa, a przy śmietniku… drewniane żyrafy.
Kamila zaintrygował nagle kształt ławki. Przyznałam, że była całkiem fajna, ale zaciekawiło mnie, czemu ktoś podstawił pod nią miskę.
– Żeby tu była dziura w tej ławce, to bym jeszcze wiedział, po co ta miska – zażartował.
Zauważył też coś niezwykle ciekawego:
– Czasami lubię porównywać ulice w różnych miastach. Tu jest Floriańska w Gdańsku, a w Krakowie…
– A w Krakowie to jedna z ważniejszych ulic – dopowiedziałam.
Moje obserwacje polegały raczej na porównywaniu mijanych ulic obecnie i podczas trwania mojego projektu cztery lata wcześniej. Dzieliłam się swoimi spostrzeżeniami z Kamilem, ale też całkiem sporo bieżących rzeczy notowałam w telefonie.
– Idzie pani? – zapytał w pewnym momencie Kamil.
– Idę i piszę.
– No ja wiem.
– Powinnam mieć drugi etat. Pisarski – uznałam. – Ale z drugiej strony do pisania nie można się zmuszać. Chociaż są tacy pisarze rzemieślnicy, codziennie siadają i piszą.
W pewnym momencie skręciliśmy i od razu miałam w głowie obrazy z przeszłości, co skwitowałam krótkim:
– O!
Kamil spojrzał na mnie pytająco.
– Tu było takie auto fajne – wyjaśniłam.
Zaczął się ze mnie śmiać.
– Pewnie już tu nie stoi – stwierdził.
– No ja wiem, to było w 2014 roku. Jak wrócę do domu, to „wygooglam”… Znaczy znajdę w swoich zdjęciach.
– I Google Ci powie: Marto, to auto w 2014 roku stało…
– … na ulicy Strajku Dokerów.
– A potem odjechało.
– … w 2015.
Kamil zapytał, co w tym samochodzie było nietypowego. Odparłam, że auto było stare, duże i czerwone, aczkolwiek wcale nie byłam w stu procentach przekonana i dodałam później, że pewnie okaże się, że białe, małe i sportowe. Pisząc, sprawdzam teraz, na ile zawodna bywa ludzka pamięć – auto było stare, czerwone, ale garbusa chyba nie należałoby nazywać dużym 😉 W każdym razie dobrze zapamiętałam, na której ulicy je widziałam!
Kojarzyłam też Ognisko Wychowawcze z odciskami psich łap przy ogrodzeniu (co skojarzyło mi się z Jasieniem!) i pobliski plac, choć przed laty dopiero go tworzono i nie działała tam fontanna, a aktualnie biegało po nim całkiem sporo dzieci. Zwróciłam także uwagę na zwieńczenie stojącego za placem budynku – widniał tam herb Gdańska.
Jak dla mnie hitem tej wycieczki po Nowym Porcie stało się podłużne graffiti z lokalną latarnią morską, pomnikiem na Westerplatte, Twierdzą Wisłoujście, stoczniowymi dźwigami i przelatującym ptactwem. Kombinowałam, gdzie zmieszczę się między autami, by dojść jak najbliżej ogrodzenia i móc wykonać panoramiczne zdjęcie malunku.
Nowością było też przejście w stronę przystanku autobusowego nie obok falowca, ale przejściem w obrębie niego. Gdy byliśmy już na ulicy Wyzwolenia, Kamil pokazał wyjątkowy dla niego blok, a ja przywołałam kolejne absurdalne wspomnienie (czy Wam też zawsze przypominają się najdziwniejsze rzeczy?). Tym razem przypomniałam sobie uliczną latarnię z dziurą i kablami na wierzchu…
Nim dotarliśmy na Przymorze, Kamil zauważył, że jeśli zaczniemy od plaży, to będziemy później chodzić po ciemku, bo zdradziłam mu, że zależy mi na obejrzeniu zachodu słońca. Tym razem jednak odbiegłam od metafory zachodzącego słońca jako zwieńczenia spaceru. Autobus miał nas dowieść na Przymorze Wielkie.
Przymorze – wybór Marty
Trasę po Przymorzu określiłam jako „kółeczko”, co Kamil uznał za brzmiące niewinnie. Nie zdradzałam mu za wiele, dopóki rzeczywiście nie dojechaliśmy. Gdy wysiedliśmy już na skraju ulicy Obrońców Wybrzeża, skierowałam się od razu w stronę Parku Prezydenta Ronalda Reagana. Ścieżka wiodła nad morze i Kamil uznał momentalnie, że zaczynamy tu po prostu z powodu zachodu słońca, przewidzianego tego dnia mniej więcej za pół godziny, o 19:45. Wyprowadziłam go jednak z błędu, bo nie była to jedyna przyczyna. Tak jak on opowiadał mi na Siedlcach o swoich trasach biegowych, tak i ja zamierzałam mu przybliżyć moje. Oczywiście ich przebieg zależał od dystansu, jaki chciałabym danego dnia pokonać, natomiast zawsze były punkty spójne. Czasem biegłam tylko od tramwajów do morza i z powrotem. Gdy miałam jednak ochotę na większy wysiłek, na skrzyżowaniu, na którym wysiedliśmy, skręcałam w prawo i biegłam ku molo na Brzeźnie. Tam idealną (moim zdaniem) dla biegaczy ścieżką kierowałam się do Piastowskiej, a następnie wzdłuż linii tramwajowej do siebie. Tutejszy park i plaża to również wspaniałe przestrzenie, gdzie pomimo bliskości ruchliwego miasta naprawdę można się wyciszyć. Przyznaję, że Przymorze to dzielnica, w obrębie której byłabym skłonna osiąść na stałe 🙂
Znając uprzednio przebieg tej części spaceru, notowałam po drodze dużo mniej, a jednocześnie ruszyliśmy mnóstwo ciekawszych tematów niż wcześniej. Może po prostu tak jest, że im dłużej z kimś przebywasz, tym dalej dociera Wasza rozmowa. Mówiliśmy chociażby o postanowieniach noworocznych, wydawaniu książek, naszych ulubionych książkach i kanałach na Youtube. Kamil założył, że szybko czytam i tłumaczyłam mu, z czego to wynika (tempo wyrobione latami praktyki, bez kursów szybkiego czytania, ale jestem w stanie na dwa przeloty wzrokiem ogarnąć 3-4 linijki tekstu). Zauważył też po naszej uprzedniej konwersacji, że także pisanie idzie mi dość sprawnie. Przyznaję, że weny mi ostatnio nie brakuje, a opis naszej poprzedniej wycieczki po Jasieniu i Siedlcach zajął mi sumarycznie niespełna cztery godziny. Ze swojej strony Kamil zapowiedział z kolei, że kiedyś odwiedzi Nowy Jork i pokaże mi zdjęcie, by to udowodnić. Zaśmiałam się, by wysłał mi pocztówkę – to by było coś!
Nim dotarliśmy nad morze, zaczęło padać. Szybko przekonaliśmy się, że tego wieczoru zachód słońca nie będzie dobrze widoczny. Miałam jednak nadzieję zrealizować jeszcze inny zamiar. Rozważając założenie nie tylko bloga, ale również kanału na Youtube, chciałam nakręcić „zajawkę”, coś co wprowadzi widza w tematykę kanału.
– Dlaczego to pada, jak chcę nagrywać film? – zastanawiałam się na głos, po czym uznałam, że byłoby to w sumie dobre podsumowanie moich wypraw. – I wiecie, wędrowałam niezależnie, czy deszcz, mróz czy śnieg.
Gdy byliśmy na plaży, już nie padało. Na zachód nie było co liczyć, ale podjęliśmy próby nagrywania. Było przy tym mnóstwo śmiechu. Kamil pytał, czy wiem, co chcę powiedzieć. Miałam baaardzo ogólny zamysł w głowie, ale w sumie podziałaliśmy spontanicznie. Przy pierwszej próbie w pewnym momencie totalnie się zakręciłam, ale przy drugim podejściu udało mi się skupić i naprawdę wyszło fajnie 🙂 Czułam lekki stresik, natomiast Kamil uznał, że chyba mam wprawę i ciekawiło go, czy i ile ćwiczyłam w domu. Żartowałam, że mam swojego kamerzystę (jeszcze montażysta by się przydał, mam się czego uczyć), aczkolwiek później postanowiłam też wykorzystać zakupionego niedawno selfie stick’a. To zaowocowało radosną sesją pt. Mamy to! 🙂 Według Kamila wyszło fajnie i spontanicznie, według mnie na tyle spontanicznie, na ile można być spontanicznym z użyciem selfie sticka.
Na Piastowskiej słuchałam podróżniczych opowieści Kamila, ale nie byłam łatwym słuchaczem, bo dostawałam co rusz ataku śmiechu, np. z powodu gry słów. Do tego wokół znajdowało się sporo rozpraszaczy, np. dmuchany jednorożec z flamingami. Gdy chciałam sfotografować szpaler drzew, Kamil był przekonany, że moją uwagę zwrócił bosy mężczyzna i ten właśnie fakt starałam się uwiecznić. Co ciekawe, tak zaabsorbowały mnie drzewa w świetle ulicznych latarni, że długowłosego mężczyznę z jego towarzyszką wzięłam za parę koleżanek i nie zauważyłam nawet braku butów. Jakby tego było mało, włączyło mi się „zgadywanie rejestracji samochodowych” (jeden z moich koników i Kamil uznał, że jestem jedyną osobą, którą zna, która ma nawet aplikację na telefon ze wszystkimi rejestracjami – tak w razie gdybym jeszcze czegoś nie znała). Stwierdziłam, że na pewno po tym spacerze w jego oczach będę większym freakiem niż jestem w rzeczywistości 😉
Dotarliśmy na Chłopską i wzdłuż tramwajów kierowaliśmy się na południe. Tutaj chciałam zwrócić uwagę Kamila na dwa murale. Jeden z lwem adaptowanym na pomnik na Westerplatte i drugi z przedziurawionym niby od kuli znaczkiem pocztowym. Ten pierwszy odkryłam właśnie na jakimś z wcześniejszych naszych wspólnych spacerów, co postanowiłam Kamilowi przypomnieć. Ponadto wybierając dzielnice na Drugi spacer blogerów, wahałam się właśnie między słynącą z murali Zaspą a Przymorzem. Obie dzielnice doceniam zarówno ze względów praktycznych, bliskości morza, jak i tych naściennych cudeniek <3
Wkrótce szliśmy już ulicą Śląską. Minęliśmy kościół, do którego uczęszczam i chyba najlepiej się w nim czuję, jeśli miałabym porównywać tych kilkanaście gdańskich świątyń, w których miałam okazję bywać. No może jeszcze uzupełniłabym podium o kościoły na Jasieniu i ten w pobliżu meczetu.
Ostatnim punktem, jaki koniecznie chciałam pokazać Kamilowi, był zakład przy ulicy Droszyńskiego. Byłam przekonana, że nie zna tego miejsca i miałam rację. Sama też dostrzegłam jedną nową instalację. Tutaj bowiem można znaleźć przykład alternatywnej sztuki biznesowej 😉 Metalowe mrówki, dawniej wiszące w ogrodzeniu wiadra, pomarańczowy tron… Tutaj troszkę żałowałam, że zapadł już zmrok.
Na koniec koniecznie chciałam zrobić zdjęcie z tabliczką na ulicy Lęborskiej, bo przecież urodziłam się w Lęborku. Kierując się ku Kołobrzeskiej, wspólnie dokonaliśmy jeszcze jednego odkrycia – graffiti prezentującego człowieka witruwiańskiego, choć miał dziwne nakładki na nogach. Z kolei na Kołobrzeskiej byłam pozytywnie zaskoczona widokiem podświetlanego na barwy narodowe budynku PKS. Ostatecznie skierowaliśmy się ku tramwajom, by na tym skończyć drugą z trzech części naszego projektu.
1 thoughts on “Nasze ulubione dzielnice – drugi spacer blogerów (2018) – odsłona druga”