Ostatniego dnia VI edycji festiwalu Open House wzięłam na celownik jedną atrakcję, ale prawdziwą perełkę – spacer szlakiem murali po Zaspie z lokalną przewodniczką. Pani Katarzyna Michałowska opowiadała ciekawie, „z jajem”, łapiąc świetny kontakt z nami, zarówno dorosłymi, jak i małolatami. Wraz z jedną dziewczynek pod siedzibą GAK Plama odegrała scenkę „otwierania drzwi do galerii”.
Najpierw zaprowadziła nas na górkę na tyłach Plamy, aby pokazać to, co dla Zaspy charakterystyczne – górki i dołki, przestrzeń kojarzącą się z Koloseum. Charakterystyczne plastry miodu – tworzone przez bloki i elementy małej architektury, jak murki, które niestety niszczeją już po pół wieku istnienia osiedla w tym miejscu, a decyzją spółdzielni nie są odnawiane ze względu na pilniejsze wydatki. Natomiast Zaspa, powstała na miejscu funkcjonującego do 1974 roku lotniska, budowana od bloku Pilotów 20, została zaplanowana tak, by nie być tylko „sypialnią”. Przemyślano, by mieszkańcy mieli gdzie spędzać czas wolny (stojąc w tym miejscu widzieliśmy kort tenisowy), chodzić na zakupy, a dzieci mogły chodzić do szkół (niezależnie od poziomu) bez przekraczania bardzo ruchliwych ulic.
Wreszcie przyszedł czas na pierwszy mural – „Fontannę szczęścia”. Powstał w 2011 roku i namalował go artysta o pseudonimie Prozak, pochodzący z Brazylii. Jak pozostali twórcy, miał 2 tygodnie na realizację, ale nie obyło się bez przygód. Spodobały mu się polskie kobiety i imprezowy styl życia. Na dodatek złamał sobie rękę, spadając z rusztowania (?). W związku z tym, aby zdążyć w planowanym terminie, część barwnych plam w tzw. „psychodelicznym bluszczu” w dolnej jego warstwie powstała rękoma mieszkańców dzielnicy.
Druga z prac wyszła spod dłoni trzech Urugwajczyków, którzy pozostawili zresztą ślad po sobie w postaci podpisów oraz trzech postaci na koszulce chłopca. Towarzyszą im: przedstawienie zabytku rodem z Montevideo oraz wałek malarski i kubek do yerba mate. Chłopiec na rękawie koszulki ma flagę swojego kraju, jest więc właśnie z Urugwaju. Opiera się na dziewczynce, Polce, z charakterystycznym warkoczem i strojem ozdobionym motywami ludowymi. Pod nimi jest kogut, którego grzebień przekształcono w gdańskie budynki, tak jak jawiły się artystom. Wspólnie sięgają kluczem do zamka, być może po swoje marzenia.
Autorem kolejnej pracy był Grek, który nawiązywał do kryzysu w Grecji, który temat uznał za bliski także Polakom. Nie chciał jednak malować w bardzo wyeksponowanym miejscu, jako że i jego temat był czymś zamiatanym pod dywan. Dodatkowo wyczytałam, że Ateńczyk pracował jako tatuażysta.
Nieprzypadkowe było także położenie kolejnego muralu – autorzy oczekiwali, że znajdzie się za… drzewem. Pozbawione liści, zimą pokryte śniegiem, miało komponować się z czarno-białym muralem i namalowanymi tam gałęziami. Praca wyszła spod ręki Hiszpanów, którzy chcieli w ten sposób wskazać na łączność człowieka z naturą.
Co do wyboru ścian, rzeczywiście pozostawiono go artystom. W przypadku „Schodów do nieba” – Argentyńczyk zażyczył sobie najbardziej słoneczną ścianę – przez to obecnie mural jest mocno wyblakły. Co ciekawe, cechą charakterystyczną jego twórczości było komponowanie obrazów z flag, często mniej znanych krajów.
W okolicy przewodniczka pozwoliła nam się zagłębić w historię, głównie wokół osoby Lecha Wałęsy. Gdy zaczęły go odwiedzać znane osobistości, przydzielono mu większe mieszkanie, by nie było wstydu za granicą. Na Pilotów 17d na pierwszym piętrze połączono trzy mieszkania, ich wykończenie wcale jednak nie było takie proste, o czym ponoć u fryzjerki opowiadała Danuta Wałęsa, gdy będąc tam, usłyszała nieprawdziwe historie na swój temat z ust lokalnych plotkujących pań. Nie wiedziały, że siedzi wśród nich właśnie żona Wałęsy. Fryzjerka wstawiła się za panią Danutą i ponoć był to początek ich wieloletniej przyjaźni. Na tym samym bloku mural z rozpikselowanym Wałęsą wyszedł spod ręki Piotra Szwabe, którego pracownię odwiedziłam dzień wcześniej. Artysta twierdził, że przyjął taką formę, bo patrząc na Wałęsę z daleka wydaje się taki wyraźny, ale z bliska (jako zwykły człowiek, mąż i ojciec) mu się rozmywa. Znaleźliśmy się też w kolejnej przestrzeni, gdzie bloki otaczały plac niczym Koloseum. Usłyszeliśmy przy tym o opozycjonistach i radiu Solidarność, sygnałach, które dawali sobie ludzie, zapalając świeczki w oknie czy przesuwając firanki. Radiostacji z powodu specyficznej akustyki w tym miejscu nie namierzono.
Wracając jednak do tematu murali, zobaczyliśmy pracę powstałą w kooperacji hiszpańsko-japońskiej. Była w dość żywych jak na Polskę kolorach, a na ścianie znalazło się tyle postaci, że przewodniczka sugerowała, iż ktokolwiek mural ogląda, w barwnych postaciach znajduje skojarzenia ze znajomymi twarzami.
Przy okazji pracy prezentującej Tamarę Łempicką i samolot Łoś, usłyszeliśmy historię o zdrowej rywalizacji, która rodzi sztukę, Po pierwsze, inicjatorem galerii malarstwa monumentalnego był artysta Rafał Roskowiński, który prosił o zgody u „wszystkich świętych”. Ponoć prezes spółdzielni był bardzo na nie, póki malarz nie rzucił, że „w takim razie pomaluje Morenę” i nie trzasnął drzwiami – to przekonało prezesa. Pierwsze dziesięć prac powstało od 1997 roku, kolejne około dekadę później już z inicjatywy Piotra Szwabe. I właśnie ta konkurencja wśród wspomnianych artystów pozwoliła zaspiańskiej galerii urosnąć do rozmiarów znanych nam dzisiaj.
Po sąsiedzku mieściła się praca autorstwa Szwedów, którzy z pomocą totemu-rakiety chcieli pokazać, że jeśli nie przestaniemy eksploatować naszej planety, nie będziemy mieli już tu czego szukać. Tło w odcieniach niebieskiego i szarości komponowało się z niebem wokół i dodawało wrażenia lekkości i ruchu. Tymczasem w oddali była jedna z ulubionych prac przewodniczki. Autor „Wspomnień z bursztynu pochodził z Argentyny i widział budynki niczym drzewa w miejskim lesie, dlatego namalował przekrój przez drzewo, w którego centrum, pod wszystkimi warstwami, chroniony jest najcenniejszy środek, a w nim umieścił plamę imitującą bursztyn, co stanowiło akcent gdański.
Zbliżając się do końca wycieczki, zobaczyliśmy jeszcze pracę z Zeppelinem lecącym nad miastem, które budował. Początkowo, jako, że mural miał upamiętniać 70. rocznicę wybuchu II wojny światowej, w planie był bombowiec nad miastem, koncepcję jednak złagodzono. Co ciekawe, była to kolejna praca Polaka – tym razem Mariusza Warasa. Powstała w technice szablonu, w związku z czym przygotowanie zajęło dużo czasu, ale samo malowanie ściany zaledwie… dwa dni.
Dwie kolejne prace prezentowały pierwsza cytat z Witkacego w systemie binarnym, przy czym podobno na ścianie znalazły się błędy, a naprzeciw z samych odcieni zieleni powstało morze, w którym na dnie były syreny, ale jako… auta. Dodatkową ciekawostką była postać słonia, malowanego ze zdjęcia jako „słoń morski” i z tego samego zdjęcia korzystał muralista z Łodzi – oba zwierzaki „płynęły” jakby ku sobie.
Przedostatnią pracę stworzył twórca ze Stanów Zjednoczonych, inspirując się prawdziwą historią pilota, który awaryjnie lądując, postanowił uratować krowy, ale uszkodził ogrodzenie. Gospodarz przybiegł ku niemu wzburzony, ale pilot nie dał się zbić z pantałyku i powiedział, że zniszczył ogrodzenie, ale uratował krowy. Co ciekawe, twórca był niezwykle zafascynowany faktem, że mural z pilotem miał namalować właśnie na ulicy Pilotów, o czym dowiedział się na miejscu. Dodatkiem do wstępnego projektu są sikorki, jako że twórcy pracując nad muralem, często zajadali się pizzą z lokalnej pizzerii i resztkami interesowały się ptaki.
Na koniec zobaczyliśmy jeszcze narcyza – zamiast kwadratowych pikseli zbudowanego z trójkątów, który zjadał sam siebie, tak bardzo popadł w samouwielbienie. Szwed miał ponoć namalować na twarzy także oko, więc powstała wokół tego historia, jakoby oko już zostało zjedzone, skoro go nie widzimy. Autor, pracując także w niedzielę na bloku tuż obok kościoła, nasłuchał się ponoć od starszych pań, jakim to jest bezbożnikiem, ale nie rozumiejąc ani słowa po polsku, był zachwycony, jak żywo reagują przechodnie na jego mural.
Tymczasem ja po spacerze miałam poczucie dobrze spędzonych dwóch niedzielnych godzin i z niemałą satysfakcją wróciłam do domu, zaciekawiona także, gdzie festiwal Open House zabierze nas następnym razem.