Myślę, że każdy z nas ma takie momenty w swoim życiu, gdy czuje potrzebę zmiany.
Gdy w 2014 roku kończyłam studia, to chociaż bardzo lubiłam Gdańsk, miałam chęć wyjechać i rzucić się na głęboką wodę. Sprawdzić, jak sobie poradzę, ile są warte moje relacje, jak byłoby mieszkać gdzieś indziej… Planowałam wyjechać na 3-miesięczny staż do Wrocławia (skusiły mnie dobre opinie o tym mieście, a poza tym było wystarczająco daleko od Pomorza, gdzie spędziłam całe dotychczasowe życie, by naprawdę móc to nazwać skokiem na głęboką wodę), a „po godzinach” chodzić po mieście, by je dogłębnie poznać. By po tych trzech miesiącach podjąć racjonalną decyzję – zostaję czy wracam.
Stało się jednak zupełnie inaczej. Staże nie otrzymały dofinansowania. Za to tuż po obronie pracy magisterskiej moja recenzentka poleciła mnie w swoim miejscu pracy. Siódmego lipca otrzymałam tytuł magistra, a jedenastego lipca już pracowałam w Sopocie 😉 To sprawiło, że wciąż mogłam zamieszkiwać w Gdańsku i zaczęłam się zastanawiać, czy nie jest to może moje miejsce na Ziemi?
Wówczas podjęłam decyzję, że przeniosę swój plan wędrówki ulicę po ulicy do Gdańska. Chciałam stać się jego świadomą mieszkanką. Początkowo nikt nie wierzył, że to zrobię. Znajomi mówili mi, że chyba nie zdaję sobie sprawy, ile to kilometrów, że nie mam co robić z czasem. Jednak uparłam się i… po prostu zaczęłam wędrować. Choć początki nie były szczególnie fascynujące, o czym już niebawem 😉
PS. Po latach dowiedziałam się też, że mam w sobie coś z Artura Conan Doyle’a, twórcy Sherlocka 😉